Chodźcie, powróćmy do Pana!

Data dodania: 2019.01.13

Pewna nauczycielka poprosiła swoich studentów, by przywołali z pamięci sytuacje, w których się na sobie zawiedli: nie zrealizowali swoich postanowień, nie dotrzymali danego słowa, nie zdali zaliczenia itp. Następnie poprosiła ich o wybranie jednego, najlepiej zapamiętanego wydarzenia i  przypomnienia, co o sobie wtedy myśleli? Jaki dialog wewnętrzny prowadzili ze sobą w głowie? Jakimi określeniami siebie opisywali?

Zapytała ich, czy powiedzieliby takie słowa komuś bliskiemu. A po chwili dodała kolejne pytanie: czy odezwaliby się tak do osoby, której nie lubią, do której mają o coś żal. W większości przypadków odpowiedź była negatywna. Ciekawe... Kiedy nie spełnimy postawionych sobie wymagań lub nie zrealizujemy oczekiwań - jesteśmy wobec siebie tak agresywni, jak nie umielibyśmy być wobec nikogo innego... Zachowujemy się jak nauczyciel z koszmarów, który stoi nad uczniem i wyzywa go od najgorszych...

Ograniczenia

„Każdy z nas czasem popełnia błędy”, „każdemu się zdarza czasem pomylić” - to zdania, którymi najczęściej pocieszamy innych i z którymi raczej się zgadzamy, oczywiście jeśli nie dotyczą... nas. No bo przecież nam się nie powinny zdarzać potknięcia! Jesteśmy na siebie źli, kiedy coś zawalimy. Załamujemy się, kiedy kolejny raz przegraliśmy z jakąś słabością. A kim Ty biedny człowieku jesteś, że nigdy nie błądzisz?  - Chyba Panem Bogiem. Bo jak pisze św. Jan: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy.” (1J 1,8) Tak więc każdy z nas czasem upada, każdy z nas grzeszy. Z różnych powodów, głównie dlatego, że jesteśmy słabymi ludźmi. Ale czy wyzywanie siebie od najgorszych cokolwiek zmieni w tej sytuacji?

Stanąć w prawdzie

Święty Marek opisuje w swojej Ewangelii spotkanie Pana Jezusa z Syrofenicjanką. Kobieta ta była poganką. Miała córkę, która została opętana przez złego ducha. Usłyszawszy więc o Cudotwórcy, który ślepym przywraca wzrok i oczyszcza trędowatych przyszła do Niego i błagała Go o pomoc dla córki. I w tym miejscu następuje chyba jedna z najostrzejszych odpowiedzi Jezusa: „Pozwól wpierw nasycić się dzieciom; bo niedobrze jest zabrać chleb dzieciom, a rzucić psom” (Mk 7, 27). Owe dzieci to oczywiście Naród Wybrany, do którego w pierwszej kolejności został posłany Mesjasz. Dopiero później, za pośrednictwem apostołów, Dobra Nowina rozprzestrzenia się na całą ziemię.

Syrofenicjanka zostaje więc porównana do psa. Jezus pokazuje jej pewną prawdę o niej, bolesną prawdę. Jest poganką, nie wierzy w Boga Izraela - a teraz przychodzi do Niego i prosi o pomoc. Jest jak pies, który idzie tam, gdzie może liczyć na coś do jedzenia. Mogłaby się obrazić. Kto z nas nie obraziłby się, gdyby ktoś tak bezceremonialnie powiedział nam prawdę? Gdyby porównał nas do zwierzęcia? Ale ona tego nie robi. Nie odwraca się na pięcie, nie odchodzi. Staje w prawdzie. Otwiera serce na słowa Jezusa i przyznaje im rację. Ileż pokory trzeba, by to zrobić? Ileż pokory trzeba, by nie zamknąć się na prawdę o sobie, nawet tę najbardziej bolesną? By stanąć, spojrzeć na siebie i przytaknąć. „Tak, Panie, lecz i szczenięta pod stołem jadają z okruszyn dzieci.” (Mk 7, 28)

Co dalej?

Stanięcie w prawdzie to pierwszy krok do sukcesu. Ale co potem? Co zrobić z tą prawdą? Każdy z nas zna przypowieść o synu marnotrawnym. O młodzieńcu, który roztrwonił cały majątek otrzymany od Ojca. On też musi stanąć w prawdzie. Zauważmy jak ważny jest tu czasownik: stanąć. Wyraża pewną statyczność i spokój. On się nie rzuca, nie tarza po ziemi płacząc, nie rozdziera szat, nie okalecza się. „Wtedy zastanowił się i rzekł: (…) Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie. Już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników.” (Łk 15, 19) Staje w prawdzie. Uznaje swój grzech i upadek. Wyraża skruchę i żałuje.

Jak traktuję samego siebie?

Pomyślmy co by się stało gdyby jego dialog wewnętrzny brzmiał inaczej, na przykład tak: „Jesteś do niczego! Najgorszy! Najgłupszy! I co teraz chcesz wracać do tatusia, tak?! I może masz nadzieję, że ci pomoże, niewdzięczniku!”. Czy takie słowa zmotywowałyby go, żeby wstać i wrócić do domu? Myślę, że leżałby dalej w błocie, jedząc resztki zostawione przez świnie. W tych poniżających określeniach, kryje się człowiecza pycha. Tak, pycha. Pycha człowieka, który nie potrafi uznać, że jest słaby, nie dopuszcza prawdy o sobie, mając się za tak wyjątkowego, że słabość ludzkiej kondycji nie powinna go dotyczyć. Śmieszne, że ostrymi i wymagającymi słowami kamuflujemy nasze poczucie wyższości i wyjątkowości. Syn marnotrawny robi jednak coś innego. Staje w prawdzie i akceptuje rzeczywisty obraz siebie.

Powróćmy do Pana

Ale to nie koniec. Gdyby tu się zatrzymać, to człowiek stałby się wygodny i bierny, w myśl słów: Masz mnie takim Panie Boże, jakim mnie stworzyłeś. Nie, tu nie możemy się zatrzymać, bo zostaniemy tarzającymi się w błocie grzechu "pasterzami świń". Musimy wstać i wrócić do Ojca. Musimy biec czym prędzej do jedynego, który może nas wydobyć z naszej nędzy. Który może nam pomóc coś zmienić. Który nas kocha. Zna całą prawdę o nas: tę najlepszą i tę najgorszą i pomimo tego nas kocha. Pomimo tego czeka z otwartymi ramionami, wypatruje. Wróć ze skruszonym sercem, upadnij przed Ojcem, zacznij od nowa. Lecz żeby mieć na to siłę trzeba z pokorą spojrzeć na siebie i stanąć w prawdzie.

Kiedy patrzę na ścieżkę życia człowieka, na swoją ścieżkę życia, na ciągłe odejścia i powroty to z tyłu głowy słyszę refren piosenki: „Upadam - wstaję, upadam - wstaję, przegrywam wtedy, kiedy się poddaję” i słowa innej piosenki: „czas nas uczy pokory”. Wiem, wiem - tam jest pogody, ale mnie czas uczy pokory! A może to to samo…?

 


Anna Chlebica
Insytut Psychologii
Uniwersytetu Śląskiego

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.