Bóg na krańcu świata - Panama oczyma uczestników ŚDM
34. Światowe Dni Młodzieży odbyły się w styczniu 2019 roku w Panamie. Ojciec Święty Franciszek, zapowiadając je w Krakowie, z uśmiechem powiedział, że tam to dopiero będzie fiesta. I… naprawdę wiedział, co mówi.
Fajerwerki
Środek nocy. Z niewielkiego busa, eskortowanego przez dwa wozy policyjne, wychodzą 22 osoby. Są bardzo zmęczone – mają za sobą około trzydziestogodzinną podróż. Ich oczy coraz szerzej otwierają się ze zdziwienia: widzą tłum radosnych ludzi, często w przedziwnych ludowych strojach, którzy tańczą, śpiewają i wręczają im flagi Panamy.
– No jeszcze tylko fajerwerków brakuje – mruczy ktoś pod nosem.
Za krótką chwilę na nocnym niebie usianym ogromną ilością gwiazd rozbłyska morze sztucznych ogni. Tak witali nas, grupę Polaków z Diecezji Sosnowieckiej, mieszkańcy małej miejscowości, Pesé w Panamie, gdzie przybyliśmy, aby spędzić Tydzień w Diecezjach przez Światowymi Dniami Młodzieży 2019.
W tym małym miasteczku, liczącym około 5 tysięcy mieszkańców, znalazło się miejsce dla 150 młodych pielgrzymów. I to nie byle jakie miejsce – chętnych, by przyjąć młodzież było tylu, że do domów przydzielono nas pojedynczo. Każdy chciał mieć swojego pielgrzyma!
Czy oni mogą nas bardziej zaskoczyć?
Każdego dnia – a spędziliśmy ich w Pesé pięć – zadawaliśmy sobie to pytanie. I zawsze odpowiedź była pozytywna. Panamczycy zorganizowali nam czas każdego dnia, przy czym warto dodać, że zawsze w eksporcie policji lub bomberos, czyli straży pożarnej. Gdy szliśmy na spacer po mieście, tuż za nami jechał wóz strażacki. Wyobraźcie sobie, jak wolno! Wszechogarniający luz udzielił się i nam, bo w Ameryce czas płynie inaczej. W domach nie ma zegarów, a godziny spotkań są bardziej niż umowne. Nikt się nie spieszy, nie stresuje… Doświadczenie tak odmiennej mentalności jest warte pokonania 10 tysięcy kilometrów.
Słowo, które dobrze określa ten wyjazd to bailando (w tańcu). W Panamie tańczą wszyscy, zawsze: przed śniadaniem, w przerwie, po obiedzie, na Eucharystii, podczas adoracji Najświętszego Sakramentu… Każda okazja jest dobra. Na obiedzie w szkole witała nas jej dyrektorka tańcząca z flagą Panamy do akompaniamentu orkiestry dętej. A to był tylko obiad! Gdy więc zebrało się więcej ludzi, nogi same rwały się do tańca. Niektórzy z nas nawet nauczyli się kroków tradycyjnego tańca: el Punto.
Tradycja jest dla Panamczyków bardzo ważna. Dbają o folklor, wpajając go już od małego: widok kilkuletnich dzieci w strojach lokalnych jest rozczulający. Tańczą lokalne tańce i jedzą lokalne jedzenie, które dla nas, Europejczyków, wydaje się nieco ekstrawaganckie. Bo kto z nas je smażone mięso na śniadanie? Do obiadu dodaje smażone w panierce banany? Albo do zupy (podobnej do rosołu) wkłada ziemniaki (u nich yukkę, inną odmianę warzywa bulwiastego) i podaje z miską ryżu? W końcu – kto z nas na co dzień je smażone w głębokim tłuszczu skórki wieprzowe? My już jemy! I to rękami, bo ze sztućcami są tam na bakier.
Uczestniczyliśmy w Mszach Świętych, odprawialiśmy różaniec, oglądaliśmy pokazy lokalnej kultury i jedliśmy przygotowane dla nas smakołyki, zwiedzaliśmy nawet komisariat policji, braliśmy udział w paradzie karnawałowej zorganizowanej przez wszystkie parafie diecezji, malowaliśmy domy, sadziliśmy drzewa, zwiedzaliśmy fabrykę rumu, kąpaliśmy się w rwącej rzece i oceanie, a przede wszystkim zawarliśmy przyjaźnie z ludźmi, którzy żyją tak daleko od nas. I to wszystko w pięć dni!
Nowa mama, nowy dziadek
Wszystkie rodziny, które przyjęły nas do swoich domów, traktowały nas jak swoje dzieci. Nie miały znaczenia różnice – w wyglądzie i kulturze, czy też braki językowe. Okazało się, że jeśli tylko dwoje ludzi bardzo chce, to na migi również się dogada: emocje wyrażają się przez oczy i odruchy serca, a tych było naprawdę sporo. W naszym napiętym grafiku, rodziny zawsze znalazły czas, by zabrać nas nad rzekę, do sąsiedniego miasta czy po prostu by wspólnie posiedzieć na tarasie na fotelach bujanych, jedząc arbuzy. Miłość, którą ci ludzie nam okazali, była nieprzebrana. Dbali o nas, pilnowali, by niczego nam nie brakowało i otaczali opieką. Każdy z nas zyskał rodzinę na innym kontynencie – i to jest jeden z najpiękniejszych owoców tego wyjazdu.
Panamczycy dzielą się wszystkim, co mają. Przede wszystkim zaś pragną pokazywać obcym swoją kulturę. Niemal każda dziewczyna mogła przymierzyć tradycyjną spódnicę, pollerę, a także założyć na głowę specyficzne ozdoby wykonane z koralików. Chłopakom dawano koszule i pożyczano kapelusze, ręcznie robione ze słomy. Wszyscy otrzymaliśmy prezenty od naszych gospodarzy, którzy sami niewiele posiadali. Wśród nich znalazły się las Cutarras, czyli ręcznie robione sandały ze skóry, koszule, torebki hand made, mnóstwo przeróżnych ozdób, słodyczy i gadżetów związanych z ŚDM. Na szczęście zawczasu pomyśleliśmy o ludziach, którzy podzielą się z nami dachem i prawie każdy z nas w swoim ogromnym plecaku przywiózł wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej, flagę Polski, opakowanie śliwek w czekoladzie i inne polskie specjały (hitem okazała się kiełbasa krakowska).
Drapacze chmur
W poniedziałkowy poranek niemal wszyscy płakali. Musieliśmy wyjechać do Panama City. Jeden z najbardziej wzruszających momentów wyjazdu to widok mojego nowego "taty" z oczami pełnymi łez, gdy nas żegnał. Ruszyliśmy do stolicy. A tam wieżowce po samo niebo, autostrady i tłumy. I to miało swój urok!
Pomiędzy drapaczami chmur, przy głównej ruchliwej ulicy spotkaliśmy młodzież z całego świata. Morze flag, tańce, śpiewy i śmiechy – tak zapamiętaliśmy miasto z czasu wydarzeń centralnych. Mimo zabójczych upałów (codziennie temperatura rosła do ponad 30 stopni Celsjusza) humory dopisywały.
W harmonogramie ŚDM znalazł się czas, by zwiedzić miasto: zobaczyć starówkę, główne ulice, pomoczyć stopy w oceanie, być jednocześnie w Ameryce Północnej i Południowej (a to za sprawą Mostu Ameryk, który je łączy) i napawać się atmosferą. Zrobiliśmy setki zdjęć i poznaliśmy tysiące osób. Wymieniliśmy dziesiątki pozdrowień i przybiliśmy wiele "piątek". To był czas wielkiej radości.
Oto ja, służebnica Pańska…
… niech mi się stanie według słowa Twego. Tak brzmiał temat spotkania młodych w Panamie. Rozważaliśmy go z wielu perspektyw. Cały czas w obecności Maryi, która naprowadzała i będzie naprowadzać, jak te słowa należy interpretować. Nad Jej oddaniem i wiarą pochylaliśmy się codziennie podczas katechez do młodzieży polskiej, głoszonych przez naszych biskupów. Bardzo ciekawie przekonywali nas, że należy ufać powołaniu i Bożemu planowi, który na pewno dla nas przygotował.
Spotkania z Ojcem Świętym Franciszkiem najpierw na bulwarze Cinta Costera, nad oceanem, a potem na Campo San Paulo II, gdzie odbyła się wigilia i Msza św. rozesłania, napełniły nas wiarą, nadzieją i miłością – do Boga i siebie nawzajem. Papież mówił, że mamy być wpływowi – jak Maryja. W Jej przypadku jedna decyzja zmieniła losy świata. I my, młodzi, również mamy moc przemieniania: nawet gdy życie wydaje się być trudne i bezsensowne, trzeba wierzyć, że Bóg ma plan. Brać przykład z Matki Bożej to najpiękniejsze powołanie, jakie możemy w sobie odkryć.
Spotkania z Ojcem Świętym były inspirujące. Papież postawił przed nami trudne zadanie, jakim jest kochanie wszystkich ludzi i czynienie świata lepszym niż go zastaliśmy. Jak nie odwracać wzroku od cierpienia? Jak znaleźć w sobie odwagę? Jak na grunt Kościoła w Polsce przenieść tę radość, która towarzyszyła nam w Panamie? Jak odcinać się od wszechobecnych społecznych podziałów i stawiać na integrację? Jak kochać tak, jak Pan nas umiłować? Z tymi pytaniami Franciszek posłał nas do domów, nad nimi zastanawialiśmy się, leżąc na ziemi w nocy czuwania i wpatrując się w gwiazdy.
Vamos a la playa
Po oficjalnym zakończeniu Światowych Dni Młodzieży pozostały nam jeszcze cztery dni do powrotu do Polski. Poświęciliśmy je zwiedzaniu: byliśmy nad Kanałem Panamskim, gdzie oglądaliśmy jak statki płyną przez śluzy oraz oglądaliśmy muzealną ekspozycję; podziwialiśmy katedrę i zabytkowe kościoły. Był także czas na plażowanie: kąpaliśmy się w Oceanie Spokojnym i Morzu Karaibskim, budowaliśmy zamki z piasku, jedliśmy ananasy, kokosy, papaje i mango. Znaleźliśmy także czas na spokojne spacery i kupowanie pamiątek. Na koniec patrzyliśmy na miasto z wysokich pięter wysokościowców, które niezmiennie robiły na nas ogromne wrażenie. A potem odlecieliśmy do naszej polskiej zimowej rzeczywistości, bogatsi o bezcenne wspomnienia.
Jesteśmy Bożym "teraz"
Po powrocie do Polski zewsząd padają pytania o to, jak w Panamie było. I stracilibyśmy całą łaskę, która na nas spłynęła, gdybyśmy na każde z tych pytań nie odpowiadali, że przede wszystkim był z nami Chrystus. Ten sam, który mówił "Gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w imię Moje, tam jestem pośród nich" (Mt 18,20). Był z nami zarówno w tłumie tańczących ludzi, robił sobie zdjęcia w pociągu metra z ludźmi z Gwatemali, jadł szalone specjały panamskiej kuchni… A przede wszystkim był w Eucharystii, do której codziennie przystępowaliśmy. Wrócił z nami do Polski, a za 3 lata – spotkamy się w Lizbonie, na kolejnych ŚDM.
Aleksandra Biernacka