Szkice pamięci - ocalone wspomnienia patriotyczne cz.9
W jubileuszowym roku 100-lecia niepodległości Polski nasza diecezja ogłosiła niezwykły konkurs literacko-historyczny na rodzinne wspomnienia historyczno-patriotyczne pod hasłem "Szkice Pamięci - ocalić od zapomnienia" . W kolejne piątki zapraszamy do lektury najlepszych prac.
Autorką kolejnego tekstu są Emilia i Martyna Woźniak - 10-latki z Sosnowca.
Dzienniczek Halinki
KOCHANY DZIENNICZKU…
W nocy znowu śniły mi się łyżwy… Moje piękne, białe łyżwy… Takie doczepiane do butów – dostałam je od mojego Tatusia. Nikt takich nie miał! We śnie ślizgałam się po zamarzniętej sadzawce niedaleko mojego domu. We śnie śmiałam się i byłam taka szczęśliwa…
KOLEJNY DZIEŃ…
Wiesz Dzienniczku, nie piszę tu dat, bo dni mieszają się ze sobą… Nie wiem, czy jest sobota, czy środa… Tu, w Kinderlager nie ma to znaczenia. Już przywykliśmy do porządku dnia. Każdy dzień podobny… apel, gimnastyka, kromki chleba na śniadanie i praca w polu, w ogrodzie… czasem wywożą nas daleko pod las do roboty przy okopach.
Ważne tu są tylko poranne i wieczorne apele, krzyk esesmanów, popychanie, bicie … no i głód…
DZIENNICZKU…
Bardzo jestem głodna. Wszyscy jesteśmy. Często rozmawiamy o naszych ulubionych potrawach… każdy wspomina swój ulubiony posiłek. Ja pamiętam wspaniałe pierogi ręcznie wygniatane przez moją Mamusię. Myślę o nich, kiedy jem wstrętną zupę z buraków. Są w niej liście korpieli i… robaki - chyba liszki… Zawsze się ich brzydziłam. Teraz pływają w mojej misce. Zamykam oczy, jem… Pod powiekami… pierogi, racuchy i łzy.
DZIENNICZKU MÓJ…
Muszę być dzielna! W końcu jestem prawie najstarsza. Mam już 11 lat. Muszę maluchom tłumaczyć, że to tak na chwilę, że jak będziemy cierpliwe, to wszystko wróci, będzie jak dawniej. Tłumaczę, że jest wojna. Ale one nie rozumieją, dlaczego muszą brać udział w tej całej wojnie… "Przecież nie jesteśmy żołnierzami"… - łkają… "Nie jesteśmy nawet dorośli"… A ja czuję, jakbym była bardzo już dorosła. Tu, w Pogorzelicach, nikt z nas nie ma prawa czuć się dzieckiem. A ja ciągle czuję zaciśnięte dłonie Mamusi na moich rękach. Nie chciała mnie wypuścić, kiedy żołnierz siłą wyrywał mnie z Jej ramion. Chyba nie muszę Ci zdradzać, mój Dzienniczku, jakie straszne były to chwile… Wszędzie krzyki i piski przerażonych dzieci, a mój krzyk zamiera w gardle… Nie umiem krzyczeć…
MÓJ TOWARZYSZU NIEDOLI…
Oczka dziś same mi się zamykają. Znowu w nocy nie mogłam spać. Znowu straszliwy chłód… Wiesio płakał, jemu też było zimno. Mój mały towarzysz to syn sąsiadów z Jęzora. Pamiętam jak jego Mama wcisnęła mi go w ramiona… "Halinko obiecaj mi, że się nim zaopiekujesz!" Robię wszystko, aby dotrzymać słowa. Chłopiec ma dopiero 8 miesięcy. Tej nocy wygrzebałam w naszym sienniku dziurę, aby w nią włożyć jego zmarznięte nóżki. W końcu zasnął przytulony do mnie.
DZIENNICZKU…
Dzisiaj wieczorem modliliśmy się wspólnie. Każdy powtarzał słowa modlitw jakie znał. Słowa, których zdążyliśmy się nauczyć na religii lub od mamy, babci… Zrobiło nam się jakoś tak lżej na sercu. Dobrze, że Cię mam, Dzienniczku.
MÓJ PAPIEROWY PRZYJACIELU…
Nie chcę liczyć, ile to już czasu bez moich kochanych Rodziców. Czy ich jeszcze kiedyś zobaczę? Bardzo za nimi tęsknię…
Zdawać by się mogło, że od głodu nie ma nic gorszego. Ale równie dokuczliwe są pluskwy. Są wszędzie. Drapiemy się zawzięcie… do ran, do krwi… I jeszcze świerzb. Mamy go wszyscy. Muszę kończyć, bo mnie wołają.
Ciocia przesłała nam paczkę! Razem z moim kuzynem Dolkiem bardzo się cieszymy! Co prawda przesyłka od Mamusi Dolka została przez Niemców okradziona z wielu rzeczy, ale i to, co w niej pozostało, to dla nas, wygłodniałych dzieci, ogromy skarb! No i dzięki paczce wiemy, że nasza rodzina nadal jest w Jęzorze…. Szybciutko z Dolkiem napiszemy do nich list!
11 SIERPNIA 1944 roku
Długo nie pisałam, Dzienniczku, bo działo się tyle rzeczy. Ciągle nas przewożą z miejsca na miejsce. Najpierw byliśmy w obozie w Pogrzebinie, potem w Żorach i w Boguminie. Wszystkie te obozy wydawały mi się tak odległe od domku… I cóż powiedzieć teraz, kiedy wiozą nas do Potulic. Dowiedziałam się, że to niedaleko miasta Bydgoszcz, a z lekcji w szkole zapamiętałam, że to na drugim końcu Polski… Jeszcze dalej od Mamusi i Tatusia.
Jakie to dziwne Dzienniczku… Dzisiejsza data, którą poznałam podczas podróży do Potulic. Równo rok temu, 11 sierpnia 1943 roku, zabrano mnie z domu. Jaki długi i straszny ten rok… Co nas jeszcze czeka? Czy może być gorzej???
DZIENNICZKU…
Znów straciłam rachubę czasu… W Potulicach obóz jest najgorszy ze wszystkich, odebrano nam ubranka, ogolono głowy na łyso… moje piękne warkoczyki. Nazwano mnie numerem 5990… to trochę tak, jakbym już nie była Halinką, Halą , Halusią – tak zwracali się do mnie kochani Rodzice.
Bardzo, bardzo bałam się pierwszej kąpieli we wspólnej łaźni. Docierały do nas wiadomości o oświęcimskich piecach gazowych… Ten paraliżujący strach ogarnął mnie całą. Jednak i to przeżyłam.
GRUDZIEŃ 1944 roku
To już drugie Boże Narodzenie bez Rodziców. Urządziliśmy szopkę. Kuzyn był świętym Józefem, a stara laleczka dzielnie zastępowała Dzieciątko.
Teraz cichutko śpiewamy kolędy… Zamykam oczy i widzę wigilijny stół w domu, uśmiechniętą Mamusię, Tatusia… a na stole tyle pyszności… no i pierogi ręcznie wyklejone matczynymi rękami…
"Ciiicha noc"… nucą drżące dziecięce głosiki… Straszna noc, zimna noc…